Tu dopiero zaczyna sie prawdziwa podroz :) Po powrocie z Kazbegi do Tbilisi postanowilem sprawdzic drugi tbiliski hostel prowadzony przez Polakow -
Opera Hostel. I to byl strzal w dziesiatke. Hostel nie dosc, ze fajny, to prowadzony przez Kube i jego zone Manane - rewelacyjnych, otwartych gospodarzy. W ciagu paru chwil wyladowalem z Kuba w knajpie na khinkali i piwie, po czym zaproponowano mi wyjazd na swieto Laszaroba. Jest to wywodzacy sie jeszcze z czasow poganskich zwyczaj. Poniewaz w niektorych regionach gorskich na skutek dzialalnosci Sowietow pozostalo bardzo malo cerkwi, ich role spelniaja swiete miejsca, ktore czesto pelnily taki charakter jeszcze przed chrystianizacja. Z okolicznych wiosek, a takze z odleglych miejsc Gruzji zjezdzaja sie mieszkancy, ich rodziny, znajomi. Obchody Laszaroba trwaja ok 2 tygodni i sprawiaja wrazenie wielkiego pikniku. Rozstawia sie stoly, namioty, lawy, koce. Swiete miejsce to krag z kamieni, gdzie spotyka sie chewisberi, czyli mistrza ceremonii, opiekuna swietego miejsca. Zadaniem chewisberiego jest skladanie ofiar z barankow, swiecenie ciasta, wina, samogonu. Niestety nie jest to przyjemny widok, bo podczas tylko jednego dnia poswiecono ok. 20 baranow. Ich mieso jest potem dzielone i przygotowywane przy ogniskach, pieczone, wykorzystywane do przygotowania khinkali. Calosc jest urozmaicona muzyka, tancami, spiewami no i oczywiscie litrami wina :)
Najbardziej fenomenalna jest przy tym goscinnosc Gruzinow. Probowalem chodzic miedzy grupami uczestikow, ale co chwila bylem zapraszany do stolu, gdzie czestowano mnie jedzeniem i hektolitrami wina :) Gruzinskim zwyczajem jest wznoszenie toastow (ten przywilej nalezy do tzw. tomady), ale nie jest to zwykłe "na zdrowie", a kilkuminutowe przemowienia. Poniewaz nie nalezy odmawiac wypicia toastu, mniej wiecej w polowie dnia chodzilem juz zygzakiem, a po poludniu musialem sie na chwile polozyc :) Co istotne, dzien wczesniej spedzilismy wieczor na obfitym przyjeciu u rodziny Manany, gdzie stol takze uginal sie od jedzenia i picia, wiec az cud, ze cala wycieczka nie skonczyla sie kosmicznym bolem glowy :)
Podsumowujac ten dzien uznaje za jeden z najbardziej niesamowitych w czasie moich wszystkich podrozy.