Beata:Na stały ląd wracamy z Anią poznaną na wyspie, która przyłączy się do nas na zwiedzanie Kambodży. Do portu w pobliżu Chumphon dopływamy dosyć wygodnym katamaranem. Dobijamy na końcu długiego i wąskiego pomostu, który wiedzie nad płycizną i szeroką plażą. Plaża jest przepiękna i prawie pusta. Idzie nią tylko dwóch mężczyzn ? jeden ciągnie walizkę, a drugi trzyma swoją na karku. Oddalają się od pomostu, chociaż w pobliżu nie widać żadnych zabudowań, ani hoteli. Nie ma też innych łodzi. Intrygujący obrazek.
Jestem pod wrażeniem sprawnej obsługi. Zarówno my jak i nasze bagaże mamy stosowne naklejki tak aby można nas było szybko pokierować na odpowiedni katamaran, czy później na autobus. Sprawnie i w miarę szybko. Autobus jest prawie o czasie, a do tego z wydajną klimą. Do Bangkoku docieramy ok. 24.00. Na szczęście nasz turystyczny autobus zatrzymuje się w pobliżu Kao San Road. Lokujemy się w wypasionym hotelu na samym Kao San Road.
21.04Wstaję z mocny postanowieniem zwiedzania. Kot marudzi, że będą pałace i świątynie. I ma całkowitą rację :-)
Na początek kompleks Pałacu Królewskiego. Długie spodnie i buty moje i Ani nie budzą zastrzeżeń obsługi, ale nasze odkryte (chociaż nie na makaronach) ramiona już tak. Wypożyczamy więc stosowne bezkształtne koszule w podobno modnej w przyszłym sezonie szarości. Teren do obejścia spory, ale nic to w porównaniu z ilością pałaców i świątyń, które udało się Tajom na nim wcisnąć. Jest tak mało miejsca, że fotki trzeba robić albo szerokokątnym (jeśli oczywiście się go ma), albo na części do przyszłego montażu. A i tak jest ciężko bo w około prawdziwe tłumy i na każdym zdjęciu masz z 10 korpusików lub główek. Szwendamy się około 2 godziny, w tym czasie dwukrotnie gubiąc Anię.
Po obiedzie, zaczepieni przez nowego "frienda" decydujemy się na objazd miasta motorikszą. Wiemy, że coś jest nie tak bo i cena niska i pan strasznie uprzejmy, ale skoro chce nas przez resztę dnia powozić po buddyjskich świątyniach, to ok. Szybko się okazuję, że Ania i ja, albo raczej Kot ma sfinansować naszą wysadzaną brylantami i diamentami złotą biżuterię, a dla siebie kupić co najmniej dwa trzyczęściowe garnitury. I nie ma znaczenia, że nie będzie przymiarek podczas szycia, bo do Bangkoku wrócimy dopiero za 4 tygodnie. Ma wybrać sobie z katalogu, a mili panowie, najwyraźniej czarodzieje krawiectwa, już wszystko dopasują jak trzeba. Uprzejmie odmawiamy w obu sklepach. Droga przed nami daleka, biżuteria w podróży niepraktyczna, a Kot ma szafę, co tam dwie szafy garniturów ;-). Nasz nowy friend - kierowca motorikszy jest jednak z nas na tyle zadowolony, że po opuszcza nas podczas zwiedzania przez nas kolejnej świątyni bez pożegnania, ale też pieniędzy. Jak widać jubilerzy i krawcy byli dla niego łaskawi.