Kicław:Granice miedzy Kambodza a Wietnamem przekroczylismy plynac rzeka, co bylo ciekawym wydarzeniem samym w sobie. Z PP przejechalismy pewien odcinek autobusem, by przesiasc sie na lodz. Plynelismy z grupa 4 Niemcow, ktorzy widocznie zmeczeni wieczorna impreza, porozkladali sie na dnie niewielkiej lodzi, gdzies pod naszymi nogami. Po przeplynieciu granicy przesiedlismy sie na wieksza lodz-tramwaj, ktora poplynelismy do Cau Doc.
Cau Doc jest niewielkim miastem polozonym w delcie Mekongu. Rzeka jest juz bardzo szeroka, tworzy wiele rozlewisk i kanalow. Na nich znajduja sie setki tzw.
fishing farms, czyli plywajacych domow-gospodarstw, pod ktorymi znaduja sie klatki, a w nich ryby hodowlane. Ponoc sa to drogie gatunki, wiekszosc z nich idzie od razu na export do USA. Wykupilismy sobie wycieczke, w ktorej planie bylo zwiedzanie tych farm, a takze ogladanie
floating market, czyli targowiska odbywajacego sie z lodek na wodzie. Oprocz tego odwiedzilismy wioske zamieszkiwana przez spolecznosc muzulmanska.
Bardzo ciekawie wyglada zabudowa wzdluz rzeki i kanalow. Sa to sklecone z czego popadnie domki, postawione na kilkumetrowych palach. Taki system wynika z duzych wahan poziomu rzeki w zaleznosci od pory roku i ilosci opadow. My bylismy w porze suchej, wiec moglismy podziwiac mieszkancow wspinajacych sie do swych domostw po roznych drabinach, schodach, belkach...
Hotel, w ktorym zamieszkalismy byl dosc przyzwoity, jednak w ciagu dnia brak bylo pradu, wiec nie dzialal wiatrak, nie bylo tez okien, wiec panowal w nim polmrok. Za to jedzenie na ulicach miasteczka niesamowicie dobre. Obslugiwal nas bardzo mily pan polecajac rozne specjaly wietnamskiej kuchni za niewielkie pieniadze.
Zbliza sie narodowe swieto Wietnamu, wiec miasto tonie w czerwonych flagach z zoltymi gwiazdami, sierpami i mlotami :-)